Jestem początkującym muzykiem, gram na gitarze, ale głównie jestem realizatorem, ostatnio dopiero zaczynam odkrywać w sobie drugą stronę mocy 🙂 Codziennie zadaję sobie pytanie, czy 20 lat grania na instrumencie wystarcza, żeby wyjść na scenę, czy 25 lat życia muzyką i dyplom akademii muzycznej wystarcza, żeby coś zacząć komponować, czy 15 lat słuchania klasyki i śledzenia partytur pozwala mi zrobić proste orkiestracje dla popu/rocka……Kolejne pytania to czy brzmię już dobrze, czy jednak jeszcze coś trzeba zmienić, sprzęt już kupiłem taki jak potrzebuję, poza „zbieraniem na PRS Custom 24”, które kosztuje 14 tyś zł reszta jest w miarę satysfakcjonująca, żeby zarejestrować materiał……codzienne wątpliwości czy jesteś już wystarczająco dobry, żeby tę płytę nagrać i pokazać światu.
Kiedy tak siedzisz i się zastanawiasz nad swoją wartością takie zespoły jak Eluveitie, Ewelina Lisowska (Aeroplan) czy Dream Theater (DT ostatni album), Liquid Tension Experiment nagrywają kolejną słabo brzmiącą płytę, zapewne w domu albo w drugoligowych studiach, które to płyty urywają dupę i wywracają Twoje myślenie o skończoności rocka/metalu do góry nogami.
Sztuka to coś więcej niż jakość, to są emocje. Widzę to na każdym koncercie swojego projektu, kiedy ludzie mówią, żeby wyrzucić materiały z YT, bo to jest kompletnie coś innego, niż to, czego doświadczają na koncertach. Podobnie jest z Comą, płytę odsłuchałem i zapomniałem, na koncertach słucham tych samych utworów jak zaczarowany….
Zmierzam do tego, że kluczem do sukcesu jako zespół jest jednak proces twórczy, bez względu na okoliczności i dotyczy to zarówno muzyka jak i realizatora dźwięku.
Proces twórczy odsłania nowe umiejętności, pozwala dotrzeć do nowych światów muzycznych, których sam mózg nie wymyśli (że chciałbym taką barwę na gitarze, taką na keyboardzie i tak brzmiące bębny i teraz ta sekcja gra to tak i tak i jest wypas….). Najczęściej przecież grając albo ćwicząc zaczyna się modyfikować jakiś tam pomysł aż staje się riffem, a ostatecznie piosenką.
Brzmienie moim zdaniem osiąga się w miksie.
Za brzmienie rozumiem cały szereg czynników, nie tylko dobór brzmienia Peavey 5150 albo Mesa Rectifier i już będzie git, tylko cały proces doboru barw, przestrzeni, aranżacja partii instrumentalnej.
Jednym z największych wyzwań dla mnie przy miksowaniu jest odpowiednie zestawienie instrumentów, nie po to, żeby były słyszalne, ale żeby przekazywały właśnie to brzmienie, nad którym pracujemy. Gitara przesterowana ściszona o 2 dB zmienia swoją rolę w brzmieniu zespołu, mimo, że ciągle jest przesterowana i sypie piaskiem po uszach.
Podsumowanie:
1. Zespół musi grać, tworzyć, bawić się muzyką i ciągle wracać do swojego ludzkiego wnętrza z pytaniem „co chcę przekazać” i „jak chcę to przekazać”. Razem za tymi pytaniami przychodzą rozwiązania, ale bez tych pytań i bez tych procesów twórczych nie powstanie nic, co najwyżej kolejna kopia Led Zeppelin czy System Of A Down.
2. Realizator ma pomóc zespołowi ujarzmić technikę, dobrać aparaturę i zarejestrować i zmiksować utwór oddając to (ten klimat, brzmienie, energię utworu), co zespół ma w sobie, a nie „podobnie do Metallicy”.
3. Muzycy muszą szukać swojego własnego brzmienia, które jest dla nich inspirujące, zamiast grać na presecie Satrianiego czy Vai-a oklepane zagrywki. Wręcz powinni unikać presetów brzmieniowych, aby wyzwolić w sobie nowe pomysły, które nie brzmią jak Vai i Satriani……a dopiero potem w studio realizator i producent wygładzą to brzmienie, ale pozostawiając charakter partii (najlepszy przykład jaki mi się ciśnie na myśl to syfiasty fuzz gitarowy w utworze Edwyna Collinsa – „Girl like you” , który każdy realizator studyjny każe wywalić nieznanemu i nieświadomemu artyście. A tu z syfiastego fuzza powstała jakaś kosmicznie transowa gitarowa partia, która kreuje całkiem inny świat w utworze, inaczej byłby kolejnym bluesowo-rockowym smętem.
Rolą realizatora było wygładzenie jego brzmienia dla potrzeb miksu, a nie wyrzucenie go i zaproponowanie „zawszeidealnego” przesteru Mesa Boogie Dual Rectifier czy Engl-a.
4. Po tym wszystkim uważam, ze jednak dobra muzyka sama znajdzie odbiorcę, co wnioskuję po karierach YouTube-owych gwiazdek, które stały się artystami przez „duże A” tylko za pomocą opcji „share” w YT i FB, a wytwórnie i managerowie zainteresowali się dopiero o odkryciu milionów odtworzeń w YT. Tak było z Bieberem, Lindsey Stirling i paroma innymi gwiazdeczkami nowego pokolenia muzycznego.
5. Social media są świetnym sprawdzianem własnej twórczości.
Wrzucasz i patrzysz co się dzieje, bez promocji mediów.
Jeżeli materiał jest dobry, ludzie udostępniają i masz duże szanse na to, że kupią płytę. Jeżeli nie szerują, wtedy miliony wydane na promocję skończą Twoją karierę po roku, wraz z wyschnięciem źródełka finansowania i kontrakt z wytwórnią raczej nie zostanie przedłużony.
6. Jakość pracy realizatora jest mierzona ilością zleceń.
Można napompować się szkoleniami i pojawianiem się w różnych ważnych miejscach, ale jeżeli za tym brylowaniem na salonach z odpowiednimi ludźmi (managerami, producentami) nie będzie za tym szła jakość Twojej pracy, to po kilku koncertach zostaniesz wymieniony na lepszego fachowca.
Zespół brzmi sam z siebie, a każdy słuchacz ma swoje preferencje.
Nieraz zdarzało mi się zostać skrytykowanym na jednej imprezie, że jest za głośno i za chwilę od innej osoby (młodszej najczęściej), że jest za cicho jak na koncert.
Jedni lubią dudniący werbel, inni szczypiącą stopę.
To co scala gusty ludzi, albo precyzyjniej – odwraca ich uwagę od recenzowania twórczości zespołu, to wydobycie z danego bandu tej energii i cząstki nieuchwytnej metafizycznej, którą połkną ludzie.
Trochę górnolotnie napisane, ale chyba każdy czuje, że jeżeli jest groove, to nie ma znaczenia na jakim wzmacniaczu gra basista i czy bębniarz ma 24″ stopę….groove to groove, albo jest i gacie spadają same, albo nie ma i nic temu nie da rady, nawet idealny barwowo i dynamicznie miks.
Im częściej uda mi się wydobyć w miksie tę wyjątkową cząstkę zespołu na światło dzienne, tym bardziej moja praca będzie doceniana i telefon będzie dzwonił sam, jakby mając za nic panujące właśnie kryzysy branży nagłośnieniowej i nagraniowej.
Amen.
Ażesz się rozpisałem, a miało być kilka zdań jako rozmyślania o realizacji dźwięku:)
Liw koment biloł, if ju łont.
Fajnie napisane. Wśród młodych początkujących kapel bardzo rzadko się zdarza żeby zespół brzmiał sam z siebie. To czuć i to bardzo mocno czuć, gdy nawet robiąc koncert piątej ligi na budżetowych mikrofonach, bez racka peryferiów, gdy wystarczą subtelne ruchy gałkami, a mimo wszystko „gada” jak należy. Tak jak napisałeś, rolą realizatora, jest zmiksować i jak najwierniej odtworzyć to co zespół ma do przekazania. Niestety bardzo często spotyka się odwrotną sytuacje. Gitarzystów mających się za bogów, tylko dlatego że nauczyli się kilku znanych solówek itp. A brzmienie? Po to po drugiej siedzi koleś za konsolą, żeby to brzmienie wyciągnąć, więc co ja tam będę się starał…
Jak to się kończy? o tych pierwszych się słyszy kilka miesięcy poźniej, że grają tu tam siam, wydają płyte i pną się w górę. Po tych drugich ślad zazwyczaj ginie, a ich członkowie zakładają kolejne mierne składy.
Ot taka garść przemyśleń początkującego realizatora, wpspółpracującego z jeszcze bardziej początkującymi bandami