Pod filmem na moim drugim vlogu – „Pan Producent” pojawiły się ciekawe komentarze. Baj de łej, zapraszam do lajkowania i subowania. Tam jest mniej o technice, więcej o muzyce, branży muzycznej o produkcji dźwięku i nagraniach studyjnych, ale trochę też o koncertach i technice koncertowej. Omówienia są bardziej dla początkujących i dla muzyków, którzy nie muszą znać szczegółów dot. opóźnień wieży delay czy parametrów kompresji i wpływie pre-delay na czytelność wokalu :)…
No więc, pod filmem z analizą nagłośnienia na Pol’and’Rock Festiwal 2019 pojawiło się kilka ciekawych wątków w komentarzach i postanowiłem wrzucić swoją odpowiedź tu na bloga w postaci takiego rozbudowanego haiku, czy bardziej ballady o realizacji dźwięku.
W pewnym klubie muzycznym w Polsce nagłośnienie i sama realizacja dźwięku były tak żenująco słabe, że ledwo można było rozpoznać co to za zespół i jaki utwór jest grany 🙂
Oto moja odpowiedź :
„Jeszcze pozwolę sobie raz przypomnieć to co powiedziałem w pierwszym filmie – zespoły najczęściej przyjeżdżają ze swoimi realizatorami. Wiele razy widziałem, że jest to „kolega z podwórka”, który z największego fana twórczości swoich ziomków, awansował na realizatora dźwięku. Twierdzę tak, ponieważ nie potrafił posługiwać się podstawowymi narzędziami typu equalizer czy bramka szumów, których uczy się na pierwszych zajęciach z realizacji dźwięku na każdym kursie, nawet takim jednodniowym….więc ostatecznie jego zadanie ograniczało się do „zrobienia głośniej” bez definiowania co robi głośniej i po co robi głośniej.
W takiej sytuacji trudno winić klub czy firmę nagłośnieniową, bo ona oddaje w używanie infrastrukturę przybywającemu zespołowi i nie ma prawa ingerować w artystyczny przekaz, nawet jak dzieje się zło. Być może to takie własnie zło artysta chce wytworzyć. Trochę tak jakby realizator firmy krzyknął nagle do Johna Cage: „Graj coś ziomuś, bo mi nic nie wchodzi na mikser” w trakcie utworu „Tacet 4:33” (dla niewtajemniczonych odsyłam do wykonania utworu w YT)
Pracowałem kiedyś na dużej scenie dużego festiwalu międzynarodowego, cały festiwal, jego poprzednie dni przebiegły wzorcowo, ja miałem komfort pracy na fantastycznym sprzęcie, artyści polscy i zagraniczni przemili, profesjonalni, ostatecznie mega zadowoleni z rezultatu naszej współpracy, ja szczęśliwy z dobrze wykonanej pracy….aż tu nagle w ostatni dzień zjawia się ostatnia wielka gwiazda zagraniczna.
Przywieźli swój mikser i rozkazali nam przebudować infrastrukturę, bo ich monitorowiec nie życzy sobie być z lewej strony sceny, tylko musi być z prawej…
Sytuacja jest ciężka do wykonania, bo trzeba rozpiąć dużą część aparatury i przenieść splitery na drugą stronę sceny. Jeżeli coś działało od 3 dni, to nie robi się tego choćby z powodu ryzyka, że coś co było podłączone i działało, może gdzieś po drodze zostać uszkodzone i nie będzie działało (ktoś przez nieuwagę szarpnie rackiem nie wypinając wtyczki i uszkodzi na amen w pacierzu gniazda wejściowe multicore, kończąc ostatni dzień festiwalu zanim jeszcze się rozpoczął)….nie rusza się po prostu działającej aparatury.
Jego żądanie nie było w riderze, tylko na miejscu nagle mu się urodziło.
OK, to nasza praca i ryzyko wpisane w zawód, jak saper, byle nie dać się wpuścić prosto na minę.
Zrobiliśmy jak chciał, sprawdziliśmy całą instalację ponownie, wszystko działało, uffff. Koncerty w tym dniu przebiegły bardzo dobrze, wszystkie które ja realizowałem na monitorach – bez problemu, jak wcześniej.
Cyrk rozpoczął się wraz z performensem ostatniego zespółu – gwiazdy wieczoru. Świeciła ona najjaśniej na tym festiwalu. Ich własny monitorowiec, z ich własnym mikserem sprzęgał CAŁY koncert, nie potrafił sobie poradzić z kilkoma dosłownie mikrofonami. Żenua taka, że poszedłem ze sceny, żeby nikt nie widział mojej twarzy i nie przypisał potem mi tych „zasług”… wiecie jak to jest, jak koncert świetny to zespół gra świetnie, a jak tylko coś się nie zgadza to każdy zaraz obraca się i szuka gęby tego buraka realizatora, co to spartolił koncert zespołowi.
Morał : to co jest złe, nie zawsze jest winą organizatora czy obsługi technicznej, czasami zawodzi sam zespół.
W studiu można nagrać wszystko, jak mawiał mój mentor : „W studio możesz pierdnąć do mikrofonu i obrobić to na ćwierkanie kanarka”.
Warunki koncertowe pokazują prawdę o zespole – kolesiostwo zamiast profesjonalizmu i ćpanie zamiast prób, wyjdzie w całej krasie na koncercie.
Ci, którzy wykonali swoją pracę domową, na koncercie zabrzmią fantastycznienie, Ci którzy wybrali przyjemniejszą drogę, na koncercie poniosą porażkę.