Na pozór wydaje się, że realizacja dźwięku w każdym wypadku zależy od wykonania określonych zabiegów i efekt zawsze będzie idealny.
Mamy przecież do czynienia z tym samym dźwiękiem, prawie tymi samymi urządzeniami, no i co najważniejsze, ostatecznie przecież chodzi o wyemitowanie fali akustycznej w przestrzeni atmosfery ziemskiej.
Niestety w praktyce okazuje się, że wcale nie jest to tak prosta sprawa, a rezultaty nie są wcale oczywiste.
Do napisania tego artykułu sprowokowały mnie wizyta w mobilnej pracowni firmy 120 dB Sound Engineering, czyli wozie nagraniowo-transmisyjnym, którego pomysłodawcą i właścicielem jest mój serdeczny kolega Michał Mika.
Z Michałem znamy się bardzo dobrze od wielu lat, jeszcze z czasów pracy w branży nagłośnieniowej. Praktycznie równocześnie albo w innej rotacji pracowaliśmy w tych samych firmach, aż ostatecznie każdy z nas poszedł w swoją stronę, nieco opuszczając nagłośnienie i koncentrując się głównie na swoich pomysłach na rozwój biznesów i swoich pasji.
W moim przypadku było to przejście do roli producenta muzycznego, managera i realizatora dźwięku mojego zespołu muzycznego, sporadycznie tylko dla rozruszania kości współpracuję przy dużych wymagających sztukach typu musicale czy oratoria z firmami nagłośnieniowymi, czasem współpracuję z wybranymi topowymi muzykami…tak w nagrodę za zasługi 🙂
Natomiast Michał zbudował swoje mobilne studio nagraniowe, jedno z najnowocześniejszych w Europie, naszpikowane najnowszymi urządzeniami pro audio najwyższej jakości, czym zdobył sobie uznanie wielu kultowych realizatorów w Polsce np. Tadeusza Mieczkowskiego.
Po serdecznym powitaniu usiedliśmy sobie w wozie i rozpoczęliśmy pogaduchy, aż z zaskoczeniem ocknęliśmy się, że siedzimy i gadamy już ponad 3 godziny, a jeszcze gratów nawet nie dotknąłem 🙂
No dobra, wiem że średnio interesują Was moje prywatne spotkania, ale ten wstęp był uzasadniony.
Okazuje się bowiem, że chociaż obaj z Michałem wywodzimy się ze świata nagłośnienia i mamy doświadczenia z najlepszymi firmami w Polsce, na najlepszym światowej klasy sprzęcie, to jednak nasz twist w kolejne odnogi branży dźwiękowej, nie przebiegał wcale tak pewnie i z sukcesami od pierwszego dnia jak mogło by się wydawać.
I tu dochodzimy do ważnej konkluzji – realizacja dźwięku w różnych funkcjach, to nie jest to samo zadanie do wykonania, pomimo że często wykorzystujemy dokładnie te same urządzenia.
Rozwinięcie podzielę na trzy części – LIVE, STUDIO, TRANSMISJA, wspominając tylko o czwartej specjalizacji dźwiękowej jaką jest RADIO, o której nie mam zbyt dużego pojęcia, więc pozostawiam osobom z doświadczeniem sekcję komentarzy.
We wszystkich tych specjalizacjach realizacji dźwięku posługujemy się tymi samymi urządzeniami – equalizacja, kompresja, bramkowanie, efekty przestrzenne i kilka pomniejszych zabiegów.
Jednak ich stosowanie jest ściśle powiązane z ostatecznym efektem, jaki chcemy osiągnąć.
Dosyć wstępu.
Pora na konkrety.
Dźwięk LIVE
System nagłośnieniowy ma za zadanie wytworzyć wystarczającą ilość energii, aby dotrzeć wszędzie tam, gdzie chcemy słyszeć przekaz słowno muzyczny, z określoną przez organizatora głośnością, na ustalonym obszarze.
Im większy obszar, tym większa aparatura będzie nam potrzebna.
Niegdyś przeliczano moc aparatury na ilość słuchaczy, ale w dzisiejszych czasach łatwiej nam patrzeć na symulacje głośności SPL, prognozowaną w oparciu o skuteczność głośników i właściwości tłumienne powietrza, szczególnie w przypadku driverów wysokotonowych – im wyższa częstotliwość ma być reprodukowana, tym skuteczniejszy potrzebujemy przetwornik i dodatkowo tym większe mamy problemy z jego konstrukcją, choćby w zakresie zapewnienia jednolitości fazowej.
Tyle w temacie trudnych słów i opisu technicznego, mam nadzieję, że osoby początkujące nie odpadły w tym momencie 🙂
W moich założeniach, z którymi wcale nie musisz się zgadzać, koncert to nie płyta.
Koncert wykonywany „na żywo” charakteryzuje się największą możliwą dynamiką sygnałów, coś właściwie odwrotnego do płyty, na której staramy się tę dynamikę ścieśniać i kontrolować.
Termin rozpiętość dynamiczna można uprościć do opisu „od szeptu do krzyku”.
Większość instrumentów posiada dość dużą rozpiętość dynamiczną, którą idealnie odda nam potężna aparatura nagłośnieniowa.
Wspomniany wokalista może szeptać i następnie krzyknąć, gitarzysta może smagać strunę opuszkami, albo walnąć wszystkie struny twardą kostką z ogromną energią.
Perkusista może szurać miotełkami po naciągach werbla, żeby za chwilę uderzyć blachy i bębny potężnym ciosem twardej drewnianej pałki, energią uzyskaną z rozmachu ręki zza głowy.
Potrafimy oddać ogromne różnice dynamiczne i właściwie niewiele parametrów nas ogranicza w przypadku zdarzeń live, wręcz ta dynamika jest bardzo pożądana i moim zdaniem bagatelizowana przez wielu realizatorów.
Trzeba zdać sobie sprawę, że przy natłoku energii głośnego koncertu, niewieloma parametrami możemy balansować, a to właśnie dynamika zawarta w aranżacji jest ważnym aspektem wyciskania emocji ze słuchaczy.
Najłatwiej na potężnym systemie koncertowym uzyskać nam to przeszywające wrażenie narastającej wokół nas energii za pomocą doborze poprowadzonej aranżacji utworu i przy wykorzystaniu całego spektrum dynamiki, którą realizator nie zdecydował się wyciskać jakimś końcowym limiterem.
W przypadku live mamy sporo przesłuchów.
Artyści muszą stać na scenie koło siebie, musi ich być widać, nie możemy ich odizolować akustycznie i zamknąć wszystkich w boksach z plexi…co najwyżej perkusistę można tak potraktować, skoro i tak siedzi bez ruchu w jednej pozycji.
Dlatego też muzycy blisko siebie umieszczają swoje wzmacniacze instrumentalne.
Żeby uzyskać największą możliwą separację źródeł, musimy mikrofon przytknąć możliwie najbliżej źródła, wręcz wcisnąć go w membranę głośnika czy w naciąg bębna perkusyjnego.
Przesłuchy stają się częścią naszego tła dźwiękowego, dlatego stosowanie radykalnych kompresji zupełnie mija się z celem, takie urządzenie podnosi nam wszystko co jest w tle i wywala w miksie na twarz cały ten chaos dźwiękowy, konkurujący z właściwym dźwiękiem instrumentu, który próbujemy ująć i nagłośnić.
Ta czynność wykonana na wielu kanałach równocześnie, powoduje sumowanie się przesłuchów na wyjściu miksu i staje się niekontrolowanym chaosem i kompletnie zaburza nam cały obraz dźwiękowy.
Pozostawienie względnie największej dynamiki daje nam większy odstęp od szumów tła – gitara pojawia się i znika, faluje sobie, ale nie jest zjadana przez odgłosy perkusji z tła sceny.
Skoro dostarczamy sygnały możliwie najbardziej sterylne, to tworzymy kolejny problem spowodowany przez rozwiązanie poprzedniego – separacja i hermetyzacja wszystkich partii.
Dostajemy dźwięk wyraźny, mocny, dynamiczny, ale oderwany od reszty.
Z pomocą przychodzi nam umiejętne wykorzystanie efektów przestrzennych typu reverb i delay, czasami bardziej zaawansowanych zabiegów. Zasadniczo sztucznie odtwarzamy coś, co minimalizowaliśmy z naturalnego świata – przestrzeń akustyczną.
Im lepsze głośniki, tym lepiej udaje nam się skleić cały ten obraz w jedno, fantastycznie brzmiące i dynamiczne show, przeszywające swoją energią ciała słuchaczy, a jednocześnie delikatnie kojące ich uszy w melancholijnych momentach.
W dalszych akapitach będę jeszcze rozwijał te myśli, dlatego samą specyfikę live zostawiamy w tak możliwie prostym opisie dla potrzeb konfrontacji – większość z nas realizatorów pracuje w branży koncertowej, myślę ze tylko ok 15% ludzi pracuje w studiach nagraniowych.
Dźwięk w STUDIO
Kiedy przychodzi nam zarejestrować partie muzyczne, musimy przygotować pieczołowicie cały proces. Ostateczny efekt bowiem zależał będzie od sumy dobrych lub złych decyzji w trakcie całego procesu.
Wybór złej barwy gitary spowoduje późniejsze problemy w dobrym dopasowaniu jej pasmowo do pozostałych instrumentów.
Zbyt mocno i jednolicie zagrane talerze perkusyjne spowodują, że w miksie zostaną one najpewniej potraktowane kompresorem i staną się męczące, stopniowo będą coraz mocniej spychane w głąb obrazu…gdyby perkusista potrafił wydobyć większą dynamikę w określonych fragmentach, wtedy nie kolidowały by z wokalami i nie odbierały energii gitarom, które mają nam dać cios energetyczny.
W studio wiele, jeżeli nie większość rzeczy, traktowana jest kompresją, następnie dodatkowo kompresowane są grupy instrumentów, a na końcu kompresowany jest cały miks przed ostatecznym limitingiem, czyli kompresorem z nieskończoną ilością parametru RATIO (nieskończoność:1).
Z jednej strony walczymy zatem o zachowanie dynamiki, ale z drugiej musimy dostosować się do parametrów emisyjnych mediów, w których nagranie będzie odtwarzane.
Przez ostatnie lata, dynamika utworów uległa ogromnemu zmniejszeniu.
W latach 90-tych mieliśmy rozpiętość dynamiczną na poziomie 14 dB licząc wartość średnią RMS do wartości szczytowej PEAK.
Dziś można spotkać nagrania o wartościach rzędu 6 dB czy nawet 5 dB, a wykres wygląda jak ugotowana z rana parówka.
W studio używamy wielu efektów przestrzennych, których użycie musi być ściśle kontrolowane, gdyż końcowa kompresja bardzo mocno wyciągnie nam wszelkie cichsze wybrzmienia pogłosów czy delaya. Dlatego naturalnym jest stosowanie automatyki miksu – wgrywamy ruchy fadera ręcznie i potem DAW (program do rejestracji i miksu dźwięku) sam automatycznie steruje tymi parametrami, odtwarzając nasze ruchy.
Automatyka w świecie live jest praktycznie nieobecna, stosuje się ją głównie przy sterowaniu wielu parametrów w spektaklach teatralnych, coś czego nie jesteśmy już w stanie zrobić na 4 ręce, oddajemy konsolecie.
W przypadku koncertu granego przez zespół praktycznie nie używa się tej funkcjonalności, ponieważ istnieje bardzo duże ryzyko związane z niezadziałaniem aparatury, która jest w trakcie roku wielokrotnie montowana i rozmontowywana, wystawiana na działanie skrajnych czynników pogodowych – od mrozu -20 stopni w trakcie WOŚP, po upalne koncerty nad morzem, z wszędobylskim pyłem piaskowym, zmieszanym z drobinkami soli bryzy wieczornej.
Wszystko to powoduje, że najpewniej jest polegać tylko na własnych rękach i 10 palcach, ewentualnie uzupełnić skład o dodatkowego realizatora przejmującego część obowiązków, ale konsolecie i systemowi sterowania trudno jest zaufać.
Dalej stykamy się z możliwościami komputerów nagrywających i obrabiających dźwięk versus wydajność silników miksera live – to co jestem w stanie zrobić na komputerze w studio, ciągle dalekie jest od tego, na co pozwala wydajność konsolety lajwowej.
W przypadku komputera nie muszę definiować żadnej ilości szyn miksujących, mogę stworzyć ich nieskończenie wiele w trakcie procesu miksowania i każdą z nich traktować jako kolejna droga sygnału. Stąd normalnym jest stosowanie kompresji typu parallel, co w świecie live jest sporadyczne i udaje się na razie dzięki stosowaniu zewnętrznych serwerów mocy obliczeniowej.
Stąd zabiegi w live są znacznie bardziej ograniczone niż te, które jesteśmy w stanie wykonać w studio.
Przesłuchy – to kolejny temat różniący live od warunków studyjnych.
Kiedy na scenie gromadzimy wszystkich muzyków jednocześnie i dokonujemy mikrofonizacji ich instrumentów, każdy z mikrofonów słyszy najmocniej zbierany instrument, ale nie jest w stanie być głuchy na to co dociera do niego z tyłu i z boków sceny – słyszy również tło i przekazuje nam do miksu w postaci przesłuchów.
Zjawisko to jest naturalne, ponieważ dźwięk rozchodzi się promieniście w powietrzu, zatem wszystko co wyemituje dźwięk, słychać będzie wszędzie dookoła, a odległość od źródła powoduje jedynie zmniejszenie głośności i opóźnienie czasowe, ale hałas z perkusji dotrze w końcu do mikrofonu wokalisty, czy tego chcemy czy nie.
Przesłuchy w środowisku koncertowym nie nastręczają nam wielkich problemów, najczęściej w mikrofonie wokalowym mamy talerze perkusyjne i ewentualnie śladowe ilości gitary.
Jednak kiedy przychodzi do zarejestrowania takiego śladu, a następnie silną kompresję wielokrotną w trakcie miksu, suma tła tych przesłuchów koncertowych staje się nieznośna.
Z tego powodu w nagraniach studyjnych stosujemy izolację źródeł dźwięku, czy to przez najprostszy proces nagrywania muzyków osobno, po kolei slad po śladzie, czy to ewentualne umieszczenie ich w osobnych, akustycznie szczelnych pomieszczeniach studia, jeżeli życzą sobie nagrywać muzykę równocześnie.
W warunkach studyjnych, dopóki zespół nie uprze się nagrywać w jednym pomieszczeniu na tzw. setkę, przesłuchy nie istnieją.
A nawet przy wspomnianej „setce” możemy tak manewrować ustawieniem muzyków i użyć separujących paneli dźwiękochłonnych pomiędzy nimi i pomiędzy wzmacniaczami, że jesteśmy w stanie znacznie zminimalizować ilość tych przesłuchów.
W warunkach koncertowych nikt nie jest w stanie wozić i budować budek akustycznych dla muzyków, nie tylko jest to niepraktyczne, ale również źle wygląda, a nie czarujmy się, widok sceny i muzyków dynamicznie na niej poruszających się jest jednym z elementów show…
Coś za coś – przesłuchy w przypadku koncertu są i będą, chociażby z dźwięku wracającego z aparatury nagłośnieniowej, gdy zagramy na elektronicznej perkusji z wzmacniaczami zamkniętymi w silent-boxach….ale nie zamkniemy wokalisty w budce, a właśnie w jego mikrofonie uzyskamy największe przesłuchy z nagłośnienia.
Na koniec pozostaje tylko dodać, że chwilowe niedoskonałości w trakcie wydarzenia live mogą być wybaczone, często zupełnie nie wyłapane przez słuchaczy z powodu wysokiego poziomu dźwięku jaki przeszywa ciała słuchaczy, natomiast wszelakie niedoskonałości zarejestrowane na śladach pozostają i są wyraźnie słyszalne.
Na drugi koniec dodam tylko, że dopóki nie zacząłem na poważnie rejestrować i miksować nagrań w warunkach studyjnych, wydawało mi się, że jestem bardzo doświadczonym realizatorem.
W live robiłem przecież miliony dni miast, robiłem musicale, nagłaśniałem orkiestry symfoniczne, koncerty jazzowe i wszelkie możliwe formy audiowizualne, od małych na kilka wejść, po potwory na 100 i więcej śladów, z 24 mikroportami biegającymi na scenie.
Jednak dopiero konfrontacja moich efektów pracy studyjnej z rezultatami jakie słyszałem w radio sprawiły, że zrewidowałem swoje opinie na temat umiejętności realizacyjnych w świecie studia i zrozumiałem, że to co potrafię w live, nijak nie przekłada się na pracę w studio.
I chociaż w przypadku koncertów na żywo telefon z ofertami zleceń dzwoni non stop, czy to od najlepszych firm , czy topowych zespołów, to w świecie studyjnym część klientów rezygnowało z moich usług i nie byli zadowoleni z efektu mojej pracy…
Żeby uzyskać rezultaty jakościowe, potrzeba było spuścić głowę, spokornieć i wziąć się do nauki.
Około 3-4 lata trwało wyspecjalizowanie się w miksach studyjnych, aby dojść do pewności, że potrafię miksować nagrania na bardzo dobrym, powiedzmy komercyjnym poziomie.
Nie jestem topowym mikserem studyjnym, ale swoich efektów nie muszę się już wstydzić i klienci też już sporadycznie tylko szukają innego studia, większość z nich jest zadowolonych.
Własne doświadczenia pozwalają mi napisać ten artykuł i podzielić się z Wami moimi przemyśleniami…ale to jeszcze nie koniec, bo nagle nadchodzi COVID 19 i branża koncertowa zatrzymuje się gwałtownie…wchodzi era transmisji koncertów online… (w kolejnym odcinku już za tydzień)
Dopiero zaczynam interesować się tematem.
Chciałem powiedzieć, że fajnie, zę o tym piszesz. Czytam i doceniam.
Pozdrowienia.
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że artykuły pomagają Ci w zdobyciu pierwszych szlifów i wiedzy. Powodzenia !